- Mówił, że nikomu tak nie ufa jako biskupowi płockiemu -kończył przeor - i że z jego rąk
chce przyjąć Sakramenta, a przy tym i testament u niego zostawić. Przeciwialiśmy się tej
podróży, jakeśmy mogli, bo był mdły bardzo, i baliśmy się, że i mili żyw nie ujedzie. Ale
przeciwić mu się niełatwo, więc szpylmany wymościli wóz i powieźli go, daj Boże,
szczęśliwie.
- Gdyby był zamarł gdzieś blisko Sieradza, to bylibyście przecie słyszeli - rzekł na to
Maćko.
- Bylibyśmy słyszeli - odparł staruszek - toteż tak myślim, że nie zamarł i że
przynajmniej do Łęczycy ostatniej pary nie puścił, ale co się dalej mogło przygodzić, nie
wiemy. Jeśli pojedziecie za nim, to się po drodze dowiecie.
Maćko zatroskał się tymi wiadomościami i udał się na naradę do Jagienki, która już przez
Czecha dowiedziała się, dokąd opat wyjechał.
- Co robić? - spytał jej - i co z sobą uczynisz?
- Pojedziecie do Płocka, a ja z wami - odrzekła krótko.
- Do Płocka! - zawtórowała jej cienkim głosikiem Siecie-chówna.
- Patrzcie, jako to się rządzą! tak ci od razu do Płocka jak sierpem rzucić?
- A jakoże mi samej z Sieciechówną wracać? Miałabym z wami dalej nie jechać, to lepiej
było wcale nie wyjeżdżać. Zali nie myślicie, że tamci się gorzej jeszcze rozsierdzili i
zawzięli?
- Wilkowie cię przed Cztanem obronią.
- Boję ja się tak samo Wilkowej obrony jak Cztanowej napaści, a to też widzę, że wy się
przeciwicie, byle się przeciwić, ale nieszczerze.
Maćko rzeczywiście nie sprzeciwiał się szczerze. Owszem, wolał, by Jagienka z nim
jechała, niż żeby miała wracać, więc usłyszawszy jej słowa, uśmiechnął się i rzekł:
- Spódnicy się wyzbyła, to jej się rozumu zachciewa.
- Rozum nie gdzie indziej, jeno w głowie.
- Ale mnie z drogi przez Płock.
- Mówił Czech, że nie z drogi, a do Malborga to i bliżej.
-To jużeście z Czechem uradzali?
- A pewnie, i powiedział jeszcze tak: jeśli, powiada, młody pan popadł w jakowe złe
terminy w Malborgu, to przez księżnę Aleksandrę płocką siła można by wskórać, bo ona
rodzona królewska i prócz tego, będąc osobliwszą przyjaciółką Krzyżakom, wielkie ma
między nimi zachowanie.
- Prawda, jak mi Bóg miły! - zawołał Maćko. Wszyscy o tym wiedzą i gdyby chciała dać
list do mistrza, przezpiecznie byśmy jeździli po wszystkich ziemiach krzyżackich. Miłują
ci oni ją, bo i ona ich miłuje... Dobra to rada i niegłupi chłop ten Czech!
- Jeszcze i jak! - zawołała z zapałem Sieciechówna, wznosząc ku górze niebieskie oczki.
Maćko zaś zwrócił się nagle ku niej:
- A ty tu czego?