- Siarczysty jakiś żołnierz, daj go katu! Widzi mi się, że srodze polubię waćpana za ten
afekt do pana Michała, bo mnie się dopiero spytać, ile on wart.
- Więcej niż my wszyscy! -odrzekł Kmicic ze zwykłą sobie porywczością.
Po czym spojrzał na panów Skrzetuskich, na Zagłobę i dodał:
- Przepraszam waszmościów, nie chcę nikomu ubliżyć, bo wiem, żeście cnotliwi ludzie i
wielcy rycerze... Nie gniewajcie się, bo ja bym z serca chciał na przyjaźń waćpaństwa
zasłużyć.
- Nic nie szkodzi -rzekł Jan Skrzetuski - co w sercu, to w gębie.
- Daj no waćpan pyska! - rzekł pan Zagłoba.
- Nie mnie dwa razy taką rzecz powtarzać!
I padli sobie w objęcia. Po czym pan Kmicic zakrzyknął:
- Musimy dziś podpić, nie może być inaczej!
- Nie mnie dwa razy taką rzecz powtarzać! - rzekł jak echo Zagłoba.
- Wymkniemy się wcześniej do cekhauzu, a o napitkach pomyślę.
Pan Michał począł ruszać mocno wąsikami.
?Nie będziesz ty się miał ochoty wymykać - pomyślał sobie w duchu, spoglądając na Kmicica
- jeno zobaczysz, kto tam na pokojach dzisiaj będzie.
I już usta otwierał, aby powiedzieć Kmicicowi, że pan miecznik rosieński z Oleńką
przyjechali do Kiejdan, ale zrobiło mu się jakoś mdło na sercu, więc zwrócił rozmowę.
- A waścina chorągiew gdzie jest? - pytał.
- Tu. Gotowiuśka! Był u mnie Harasimowicz i przyniósł mi rozkaz od księcia, by o północku
ludzie byli na koniach. Pytałem go, czy to mamy wszyscy ruszać, powiedział: nie!... Nie
rozumiem, co to znaczy. Z innych oficerów jedni mają ten sam rozkaz, inni nie mają. Ale
piechota cudzoziemska wszystka otrzymała.
- Może część wojsk dziś pójdzie na noc, część jutro - rzekł Jan Skrzetuski.
- W każdym razie ja tu z waszmościami podpiję, a chorągiew niech sobie rusza... Potem w
godzinę ją dogonię.
W tej chwili wpadł Harasimowicz.
- Jaśnie wielmożny chorąży orszański! - wołał kłaniając się we drzwiach.
- A co? czy się pali? jestem! - rzekł Kmicic.
- Do księcia pana! do księcia pana!
- Zaraz, jeno szaty zawdzieję. Chłopię! kontusz i pas, bo zetnę!
Pachołek w mig podał resztę ubioru i w kilka minut później pan Kmicic, strojny jak na
wesele, ruszył do księcia. Łuna od niego biła, tak wydał się urodziwy. Źupan miał z lamy
srebrnej, dzierzgany w rzuty gwieździste, od których szedł blask na całą postać, a
zapięty wielkim szafirem pod szyją. Na to kontusz z błękitnego aksamitu, pas biały, ceny
niezmiernej, tak subtelny, że przez pierścień można go było przewlec. Srebrzysta szabla
usiana szafirami zwieszała się u pasa na jedwabnych rapciach, za pas zaś zatknął i
buzdygan rotmistrzowski, mający powagę, osoby oznaczać. Dziwnie zdobił ten strój młodego