ona to uczyniła. Ja bym jej przecie nie bronił wierzyć w jej Chrystusa i sam wzniósłbym Mu ołtarz w
atrium. Co jeden nowy Bóg więcej mógłby mi szkodzić i dlaczego nie miałbym w Niego uwierzyć, ja,
który nie bardzo wierzę w starych? Wiem z wszelką pewnością, że chrześcijanie nigdy nie kłamią, a
mówią, że zmartwychwstał. Człowiek przecie tego zrobić nie mógł. Ów Paweł z Tarsu, który jest
obywatelem rzymskim, ale który, jako Żyd, zna stare księgi hebrajskie, mówił mi, iż przyjście
Chrystusa było zapowiadane od całych tysięcy lat przez proroków. Wszystko to są rzeczy
nadzwyczajne, ale czyż nadzwyczajność nie otacza nas ze wszystkich stron? Nie przestano jeszcze
przecie mówić i o Apoloniuszu z Tiany. To, co potwierdził Paweł, że nie masz całej gromady bogów,
ale jest jeden, wydaje mi się rozsądnym. Podobno i Seneka jest tego zdania, a przed nim było wielu
innych. Chrystus był, dał się ukrzyżować dla zbawienia świata i zmartwychwstał. Wszystko to jest
zupełnie pewne, nie widzę zatem powodu, dlaczego bym miał się upierać w zdaniu przeciwnym lub
dlaczego nie miałbym Mu wznieść ołtarza, skoro gotów byłbym wznieść go na przykład Serapisowi.
Nietrudno by mi nawet przyszło wyrzec się innych bogów, bo wszakże żaden rozumniejszy umysł i
tak w nich nie wierzy. Ale zdaje się, że to wszystko chrześcijanom jeszcze nie wystarcza. Nie dość
uczcić Chrystusa, trzeba jeszcze żyć wedle jego nauki; i tu dopiero stajesz jakby nad brzegiem
morza, które ci każą przebrnąć piechotą. Gdybym to im obiecał, sami czuliby, że to jest pusty dźwięk
słów w moich ustach. Paweł powiedział mi to otwarcie. Ty wiesz, jak kocham Ligię, i wiesz, że nie
ma nic takiego, czego bym dla niej nie uczynił. Ale nie mógłbym przecie nawet na jej żądanie
podnieść na ramionach Sorakte lub Wezuwiusza ani pomieścić w dłoni Trazymeńskiego Jeziora, ani
zmienić oczu moich z czarnych na niebieskie, jakie mają Ligowie. Gdyby żądała, chciałbym, ale to nie
leży w mojej mocy. Jam nie filozof, ale też nie jestem i taki głupi, jak ci się może nieraz wydawałem.
Otóż powiem ci tak: nie wiem, jak chrześcijanie radzą sobie, by żyć, wiem natomiast, że gdzie się
zaczyna ich nauka, tam się kończy władztwo rzymskie, kończy się Rzym, kończy się życie, różnica
między zwyciężonym i zwycięzcą, możnym i biednym, panem i niewolnikiem, kończy się urząd,
kończy się cezar, prawo i cały porządek świata, a zamiast tego wszystkiego przychodzi Chrystus i
jakieś miłosierdzie, którego dotąd nie bywało, i jakaś dobrotliwość, przeciwna ludzkim i naszym
rzymskim instynktom. Mnie wprawdzie Ligia obchodzi więcej niż cały Rzym i jego panowanie i
niechby się lepiej świat zapadł, byłem ją mógł mieć w swoim domu. Ale to inna rzecz. Dla nich, dla
chrześcijan, nie dość się zgodzić w słowach, trzeba jeszcze czuć, że tak jest dobrze, i nie mieć w
duszy niczego innego. A ja, bogowie mi świadkami — nie mogę. Czy rozumiesz, co to znaczy? Jest
coś w mojej naturze, co się wzdryga na tę naukę, i choćby usta moje ją sławiły, choćbym się do jej
przepisów stosował, rozum i dusza mówiłyby mi, że to czynię dla miłości, dla Ligii i że gdyby nie ona,
to nic w świecie nie byłoby dla mnie przeciwniejszego. I rzecz dziwna, że taki Paweł z Tarsu to
rozumie i że rozumie, mimo całej swej prostoty i niskiego pochodzenia, ów stary teurgus,
największy między nimi, Piotr, który był uczniem Chrystusa. I czy wiesz, co czynią? Oto modlą się za
mnie i proszą dla mnie o coś, co nazywają łaską, a na mnie zstępuje tylko niepokój i coraz większa
tęsknota za Ligią.
Wszakżem ci pisał, że ona odeszła tajemnie, ale odchodząc zostawiła mi krzyż, który sama
powiązała z gałązek bukszpanu. Zbudziwszy się, znalazłem go przy łóżku. Mam go teraz w lararium i