ścian się szczerzą. Nijaki pożytek z gospodarki, na nic zabiegliwość, na nic Spychów i
Bogdaniec, skoro nie będzie ich komu zostawić.
Tu gniew począł burzyć w duszy Maćka.
- Poczekaj, powsinogo - rzekł głośno - nie pojadę ja za tobą, a ty rób, co chcesz!
Lecz w tej samej chwili zdjęła go jak na złość okrutna tęsknota za Zbyszkiem. "Ba, nie
pojadę - pomyślał - a w domu to zaś usiedzę? Nie usiedzę! Skaranie boskie! Bo żeby tego
juchy choć raz w życiu nie obaczyć - nijak nie może być! Znowu tam jednego psubrata
rozszczepił - i łup pobrał... Inny posiwieje, nim pas zyszcze, a jego już tam książę
opasał... I słusznie, bo siła jest chwackich pachołków między szlachtą, ale takiego
drugiego chyba nie ma".
I rozczuliwszy się całkiem, począł naprzód spoglądać po zbrojach, po mieczach i po
toporach, które czerniały w dymie, jakby rozważając, co z sobą brać, a co zostawić, po
czym wyszedł z izby, raz dlatego, że nie mógł w niej wytrzymać, a po wtóre, by kazać
wysmarować wozy i dać koniom podwójny obrok.
Na podwórcu, na którym się już mroczyło, przypomniał sobie Jagienkę, która tu przed
chwilą na koń siadała, i nagle zatroskał się znowu.
- Jechać, to jechać - rzekł sobie - ale kto tu będzie dziewczyny przed Cztanem i Wilkiem
bronił! Bogdaj w nich piorun trzasł!...
Jagienka zaś jechała tymczasem wraz z małym Jaśkiem drogą leśną ku Zgorzelicom, a Czech
wlókł się w milczeniu za nimi, z sercem przepełnionym miłością i żalem... Widział
przedtem łzy dziewczyny, patrzał teraz na jej ciemną postać, zaledwie widną w mroku
leśnym, i odgadywał jej smutek i ból. Zdawało mu się też, że lada chwila wyciągną się po
nią z pomroki i gęstwiny drapieżne ręce Wilka lub Cztana - i na tę myśl porywała go dzika
żądza bitki. Źądza ta stawała się chwilami tak nieprzeparta, że brała go ochota chwycić
za topór lub miecz i razić bodaj sosny przy drodze. Czuł, że gdyby się dobrze zmachał, to
by mu ulżyło. Rad by był wreszcie choć konia cwałem puścić, ale oni tam w przedzie
jechali właśnie wolno, noga za nogą, nic prawie nie rozmawiając, gdyż i mały Jaśko, choć
zwykle mowny, widząc po kilku próbach, że siostra nie chce rozmawiać, pogrążył się także
w milczeniu.
Lecz gdy już byli blisko Zgorzelic, żal w sercu Czecha przeważył nad gniewem na Cztana i
Wilka. "Nie pożałowałbym ci ja i krwi - mówił sobie - byle cię pocieszyć, ale cóż,
nieszczęsny, uczynię? Co ci powiem? Powiem chyba, że on ci się pokłonić kazał, i dajże
Boże, aby ci to za pociechę starczyło".
Tak pomyślawszy, przysunął konia do konia Jagienki:
- Panienko miłościwa...
- To jedziesz z nami? - zapytała dziewczyna, ocknąwszy się jak ze snu. - A co powiesz?
- Bom zapomniał, co mi pan kazał wam powiedzieć. Na od-jezdnym w Spychowie zawołał mnie i
powiedział tak: "Podejmij pod nogi panienkę ze Zgorzelic, bo czy w złej, czy w dobrej
doli nigdy jej nie zabaczę, a za to, powiada, co dla stryjca i dla mnie uczyniła, niech