Na Maćku nowiny te uczyniły widocznie ogromne wrażenie, tak dalece bowiem były zarazem
pomyślne i niepomyślne, że nie mógł się w nich połapać ani przyprowadzić do ładu uczuć,
które na przemian nim wstrząsały. Wiadomość, że Zbyszko się ożenił, ukłuła go w pierwszej
chwili boleśnie, kochał bowiem jak rodzony ojciec Jagienkę i ze wszystkich sił pragnął
Zbyszka z nią skojarzyć. Ale z drugiej strony już się był przyzwyczaił uważać tę rzecz za
przepadłą, a znów Jurandówna przynosiła to, czego nie mogła przynieść Jagienka, bo i
łaskę książęcą, i wiano, jako jedynaczka, wielekroć razy większe. Widział już Maćko w
duszy Zbyszka książęcym komesem, panem na Bogdańcu i Spychowie, ba, w przyszłości i
kasztelanem. Rzecz nie była niepodobna, bo mówiło się przecie w onych czasach o
szlachcicu chudopachołku: "Miał ci synów dwunastu: sześciu w bitwach legło, sześciu
zostało kasztelanami". I naród, i rody były na dorobku do wielkości. Znaczne mienie mogło
tylko pomóc Zbyszkowi na tej drodze, więc chciwość i pycha rodowa Maćka miały się z czego
cieszyć. Nie brakło jednakże staremu powodów i do niepokoju. Sam jeździł niegdyś dla
uratowania Zbyszka do Krzyżaków i przywiózł z tej podróży żelazny szczebrzuch pod żebrem,
a oto teraz pojechał Zbyszko do Malborga jakoby wilkowi w gardziel. Zali doczeka się tam
żony czy śmierci? "Nie będą tam na niego mile patrzyli - pomyślał Maćko - dopiero co
zatłukł im przecie znacznego rycerza, a przedtem bił w Lichtensteina, one zaś, psiajuchy,
miłują zemstę". Na tę myśl zatroskał się stary rycerz wielce. Przyszło mu też do głowy,
że nie będzie także bez tego, aby Zbyszko, jako .Jest chłop prędki", nie potykał się tam
z jakim Niemcem. Ale o to mniejsza była trwoga. Najgorzej się obawiał Maćko, że go
chwycą. "Chwycili starego Juranda i córkę, nie wzdragali się chwycić swego czasu samego
księcia przy Złotoryi, czemu by zaś mieli Zbyszkowi pofolgować?"
Tu przyszło mu do głowy pytanie: co będzie, jeśli młodzik, choćby sam uszedł z rąk
krzyżackich, wcale żony nie odnajdzie? Na razie pocieszył się Maćko myślą, że mu zostanie
po niej Spy-chów, ale była to krótka pociecha. Chodziło staremu mocno o mienie, ale
chodziło niemniej o ród, o Zbyszkowe dzieci. "Jeśli Danuśka wpadnie jako kamień w wodę i
nikt nie będzie wiedział, żywa-li czy umarła, nie będzie się mógł Zbyszko z drugą żenić -
i wówczas nie stanie Gradów z Bogdańca na świecie. Hej! Z Jagienką byłoby inaczej!...
Moczy dołów też kwoka skrzydłami ani pies ogonem nie przykryje, a taka dziewka co rok by
rodziła bez pochybyjako ona jabłoń w sadzie". Więc żal Maćka stał się większy od radości
z nowego dziedzictwa - i z tego żalu, z niepokoju jął znowu wypytywać Czecha, jako to
było z tym ślubem i kiedy było.
A Czech na to:
- Mówiłem już wam, poczesny panie, że kiedy było, nie wiem, a czego się domyślam, na to
nie przysięgnę.
- Czego się zaś domyślasz?
- Przeciem ja młodego pana nie odstępował w krzypocie i w izbie z nim razem spałem. Raz
tylko wieczór kazali mi pójść precz, a potem widziałem, jak do pana poszli: sama
miłościwa, a z nią panna Jurandówna, pan de Lorche i ksiądz Wyszoniek. Dziwowałem się