lektory on-line

Krzyżacy - Strona 134

Diederich przycisnął kolanami piersi Juranda, odwrócił głowę i patrzał na pokrytą szronem
ścianę.
Na chwilę rozległ się dźwięk łańcuchów, po czym dały się słyszeć zdyszane oddechy piersi
ludzkich, coś jakby jedno głuche, głębokie stęknięcie i nastąpiła cisza.
Wreszcie ozwał się znów głos Zygfryda.
- Jurandzie, kara, którą poniosłeś, i tak cię spotkać miała, ale prócz tego bratu
Rotgierowi, którego mąż twej córki zabił, obiecałem włożyć prawą twoją dłoń do trumny.
Diederich, który już był podniósł się, usłyszawszy te słowa, Przychylił się znów nad
Jurandem.
Po niejakim czasie stary komtur i Diederich znaleźli się znów na owym dziedzińcu, zalanym
światłem miesięcznym. Przeszedłszy korytarz, Zygfryd wziął z rąk kata latarnię i jakiś
ciemny przedmiot owinięty w szmatę i rzekł do siebie głośno:
- Teraz do kaplicy z powrotem, a potem do wieży. Diederich spojrzał na niego bystro, lecz
komtur kazał mu iść spać, sam zaś powlókł się, kołysząc latarnią w stronę oświeconych
kaplicznych okien. Po drodze rozmyślał o tym, co się stało. Czuł jakąś pewność, że i na
niego przychodzi już kres i że to są jego ostatnie uczynki na ziemi; a jednak jego dusza
krzyżacka, chociaż z natury więcej okrutna niż kłamliwa, tak już pod wpływem nieubłaganej
konieczności wzwyczaiła się do wykrętów, matactw i osłaniania krwawych zakonnych
postępków, że i teraz mimo woli myślał, iż mógłby zrzucić hańbę i odpowiedzialność za
Jurandową mękę zarówno z siebie, jak i z Zakonu. Diederich przecie niemowa, nic nie
wyzna, a chociaż umie porozumieć się z kapelanem, nie porozumie się z samego strachu.
Więc co? Więc któż dowiedzie, że Jurand nie otrzymał tych wszystkich ran w bitwie? Łatwo
mógł stracić język od pchnięcia włócznią między zęby, łatwo miecz albo topór mógł mu
odrąbać prawicę, a oko miał tylko jedno, więc cóż dziwnego, że mu je wybito, gdy sam
jeden rzucił się w szaleństwie na całą załogę szczytnieńską? Ach, Jurand! Ostatnia w
życiu radość wstrząsnęła na chwilę sercem starego Krzyżaka. Tak, Jurand, jeśli wyżyje,
powinien być wypuszczon wolno! Tu Zygfryd przypomniał sobie, jak niegdyś radzili o tym z
Rotgierem i jak młody brat, śmiejąc się, mówił: "Niech wówczas pójdzie, gdzie go oczy
poniosą, a jeśli nie będzie mógł trafić do Spychowa, to niech się rozpyta o drogę". Bo
to, co się stało, było już w części postanowione między nimi. A teraz, gdy Zygfryd znów
wszedł do kaplicy i klęknąwszy przy trumnie, złożył u nóg Rotgiera krwawą dłoń Jurandową,
ta ostatnia radość, która przed chwilą w nim zadrgała, odbiła się również po raz ostatni
na jego twarzy.
- Widzisz - rzekł - uczyniłem więcej, niżeśmy uradzili: bo król Jan Luksemburski, chociaż
był ślepy, stanął jeszcze do walki i zginął z chwałą, a Jurand nie stanie już i zginie
jak pies pod płotem.
Tu znów uczuł brak oddechu, taki jak poprzednio, gdy szedł do Juranda, a na głowie ciężar
jakby żelaznego hełmu, lecz trwało to jedno mgnienie oka. Odetchnął głęboko i rzekł:
- Hej, czas i na mnie. Miałem cię jednego, a teraz nie mam nikogo. Ale jeśli mi
Nasi Partnerzy/Sponsorzy: Wartościowe Virtualmedia strony internetowe, Portal farmeceutyczny najlepszy i polecany portal farmaceutyczny,
Opinie o ośrodkach nauki jazy www.naukaprawojazdy.pl, Sprawdzony email marketing, Alfabud, Najlepsze okna drewniane Warszawa w Warszawie.

Valid XHTML 1.0 Transitional