zwłaszcza mając złość do Juranda. Proszę tedy mistrza, aby pilnie jej szukać nakazał i
jeśli chce przyjaźni mojej, zaraz ci ją w ręce oddał.
Zbyszko, usłyszawszy to, rzucił się do nóg księcia i objąwszy jego kolana, począł mówić:
- A Jurand, miłościwy panie! A Jurand? Wstawcie się też za nim! Jeśli śmiertelne ma rany,
niech choć u siebie na dziedzinie i przy dzieciach zamrze.
- Jest i o Jurandzie - rzekł łaskawie książę. - Ma wysłać mistrz dwóch sędziów i ja też
dwóch, którzy uczynki komturów i Jurandowe wedle praw czci rycerskiej rozpatrzą. A ci zaś
wybiorą jeszcze jednego, by zaś był im głową, i jako wszyscy uradzą, tak będzie.
Na tym skończyła się narada, po której Zbyszko pożegnał księcia, gdyż wnet mieli wyruszyć
w drogę. Lecz przed rozejściem się doświadczony i znający Krzyżaków Mikołaj z Długo-lasu
wziął Zbyszka na bok i zapytał:
- A onego pachołka Czecha weźmiesz z sobą do Niemców?
- Pewnie, że mnie nie odstąpi. Albo co?
- Bo mi go żal. Chłop ci jest na schwał, a zaś miarkuj, co ci rzekę: ty z Malborga zdrową
głowę wyniesiesz, chyba że potykając się tam, trafisz na lepszego, ale jego zguba pewna.
- A dlaczego?
- Bo go psubraty oskarżali, że on de Fourcy'ego zadżgał. Musieli też do mistrza o jego
śmierci pisać i też pewnikiem napisali, iż Czech onę krew rozlał. Tego mu w Malborgu nie
darują. Czeka go sąd i pomsta, bo jakże o jego niewinności mistrza przekonasz? A przecie
on także i Danveldowi ramię pokruszył, który wielkiego szpitalnika był krewny. Szkoda mi
go, a powtarzam ci, że jeśli pojedzie, to po śmierć.
- Nie pojedzie po śmierć, bo go w Spychowie ostawię. Lecz stało się inaczej, gdyż zaszły
powody, dla których Czech nie został w Spychowie. Zbyszko i de Lorche ruszyli wraz ze
swymi pocztami nazajutrz. De Lorche, którego ksiądz Wyszoniek rozwiązał ze ślubów
względem Ulryki de Elner, jechał szczęśliwy i cały oddany rozpamiętywaniu urody Jagienki
z Długolasu, więc milczący; Zbyszko zaś, nie mogąc z nim rozmawiać o Danuśce także i z
tej przyczyny, że nie bardzo się z sobą rozumieli, rozmawiał z Hlawą, który dotąd nic o
zamierzonej w dzierżawy krzyżackie wyprawie nie wiedział.
- Jedziem do Malborga - rzekł - a kiedy ja wrócę, to w mocy boskiej... Może prędko, może
na wiosnę, może za rok, a może i wcale, rozumiesz?
- Rozumiem. Wasza miłość jedzie też także pewnie i dlatego, aby tamtejszych rycerzy
pozywać. I chwała Bogu, boć przy każdym rycerzu jest przecie giermek.
- Nie - odrzekł Zbyszko. - Nie po to ja tam jadę, by ich pozywać, chybaby się samo
zdarzyło, a ty wcale nie pojedziesz, jeno w domu, w Spychowie, zostaniesz.
Usłyszawszy to, Czech naprzód zmartwił się okrutnie i począł żałośnie narzekać, a potem
nuż prosić młodego pana, by go nie ostawiał.
- Ja poprzysiągł, że waszej miłości nie opuszczę: poprzysiągł na Krzyż i na cześć. A
gdyby waszą miłość jakować przygoda spotkała, jakoże pokazałbym się na oczy mojej pani w
Zgorzelicach! Ja jej przysięgał, panie! więc zmiłujcie wy się nade mną, bym się nie