Anusia, najstarsza córka, była wówczas kozą czternastoletnią. W ciągu ostatnich lat życia matki była
ona jedyną jej powiernicą, ucieczką i wspomożeniem. Nic też dziwnego, że wzięła po niej cały
spadek duchowy. Już w klasie trzeciej panna Anna wiedziała, jakich to pociech dostarcza
przymusowa religia i co znaczy miłować ucisk, czcić niedole, które on sprawił. Wiedziała, że nigdy nie
wyjdzie za mąż, bo czyby poszła za Rosjanina, czy za Polaka — zawsze ją czekał los matki. Sama nie
żywiąc żadnych wspomnień rosyjskich, chowana wśród ciągłych gwałtów sumienia, między
nienawiścią a umiłowaniami na śmierć i życie, w samym ośrodku tej tragedii rodzinnej, już we
wczesnym dzieciństwie stała się służebnicą narodowej nędzy. Do pierwszych, do przedwczesnych
uczuć jej przywarła zemsta za matkę i nadała wszystkim strzałom pragnień i marzeń groty i ostrza ze
stali. Myśli dzieweczki wyrosły na zatraconym, nieziemskim gruncie, jakby drzewka, trawy i kwiaty
na niedostępnej skale. Stamtąd, z tej wyniosłości, dziecięcymi oczyma patrzała na świat samotna i
do nikogo niepodobna na ziemi. Koleżanki przezwały ją „Birutą”, gdyż nigdy nie śmiała się oczyma
do chłopców, przysięgła na zawsze zostać dziewicą i czemu innemu, jak mówiła, poświęcić życie. W
gimnazjum musiała chodzić do cerkwi i nosić miano Rosjanki. Ponieważ usiłowała nie spełniać
przepisów rytuału, a bunt czyniła ciągle, jawnie i cicho, więc stosowano do niej rozmaite kary,
grożono wydaleniem ze szkoły i odwoływano się do współdziałania rodzicielskiego. Pod grozą dr
Stogowski, którego interesy szły wiecznie kiepsko, a od śmierci żony całkiem źle, sam, wbrew chęci i
woli, ze łzami namawiał córkę do posłuszeństwa. Wszystko to przesycało młodą jej duszę grozą i
wstrętem. Z biegiem lat ustaliły się rzeczywiste jej zasady, jako składowe a czynne części weszły w
charakter, stały się usposobieniem i nałogiem. Panna Anna dużo czytała i pod ławą szkolną niejako
zdobyła wykształcenie daleko szersze, niż sądzono. Była nieufna, zamknięta w sobie, milcząca i
nieprzystępna.
Teraz po śmierci matki wzięła w swe ręce zarząd domu i opiekę nad młodszym rodzeństwem.
Trzech braci kształciła w gimnazjum męskim, dwie młodsze siostrzyce w żeńskim. Czuwała nie tylko
nad ich pokarmem i nauką, ale także robiła to samo co matka, to jest uczyła ich nienawiści do ducha
moskwicyzmu. Jednakże między podszeptem jej i matki była różnica. Tamta czyniła swoje jak
szlachetny człowiek, który mocując się ze słabością sił pełni obowiązek; ta sprawowała go inaczej, a
w taki sposób, jakby „nóż ostrzyła tajemnie…”
Borowicz zakochał się w pannie Annie przy końcu zimy. W dzień mroźny i śniegowy szedł w stronę
gimnazjum i spotkał panienkę zdążającą do cerkwi. Było to w epoce najzajadlejszych dysput i czytań
u Gontali. Borowicz spojrzał przelotnie na idącą, odniósł w roztargnieniu jak gdyby dawne, martwe,
rusofilskie wrażenie: — ach, to ta… „Birutka” — i nagle przypomniał sobie, co mu o niej mówiono.
Skręcił na miejscu i wlókł się za nią. „Biruta” szła wolnym krokiem. Śnieżynki lekkie jak puch płynęły
w powietrzu i krążyły dokoła tej głowy ubranej w barankową czapkę. Jedne z nich siadały
potajemnie na promieniach jasnych włosów wymykających się spod czapki, inne obcesowo pędziły
do ust różowych i za tę śmiałość świętokradzką konały w gorącym oddechu, jeszcze inne czepiając
się brwi i długich rzęs zaglądały w smutne oczy. Borowicz raz tylko w nie spojrzał i wnet zleciało na
niego jakby wśród widnego dnia wypadające zaćmienie słońca. Te duże lazurowe źrenice, co
udzielały nawet białkom nikłej półbarwy błękitu, wcieliły się w jego duszę…