lektory on-line

Syzyfowe prace - Stefan Żeromski - Strona 13

miejsce zawsze przed południem.
Rzeczywiście największe postępy Marcinek zrobił w katechizmie ks. Putiatyckiego i w kaligrafii.
Można go było przebudzić z twardego snu o północy i zapytać: — „Co za naukę stąd brać mamy, że
Pan Bóg jest dobrym i sprawiedliwym sędzią?” — a odpowiedziałby był jednym tchem, bez
namysłu i wahania: „Stąd, że Pan Bóg jest sprawiedliwym sędzią, brać mamy tę naukę…” itd.
W kaligrafii lubił się znowu ćwiczyć na własną rękę. Zastępowała mu ona poniekąd rozrywki
fizyczne, spacer i hasanie po dalekich miejscach. Nauczyciel zastawał go niejednokrotnie
bazgrzącego z niezmiernym entuzjazmem litery ogromne i koślawe, już to kredą na tablicy, już
piórem na starych kajetach. Zarówno pierwszy jak drugi sposób ćwiczenia się w tyle szlachetnej i tak
niezbędnej umiejętności pobudzał Marcinka do wywieszania języka i ciągania nosem. Z czasem
bazgranie w kajetach wzbronione mu zostało ze względu na to, że przy spełnianiu tej czynności
obydwie jego ręce, mankiety kurtki i koszuli, a niejednokrotnie i koniec nosa, były unurzane w
atramencie i powodowały zwiększanie się ekspensu nauczycielskiego mydła, co w umowie z
rodzicami Marcinka przewidziane nie zostało. Nie pozwalano mu również bawić się z chłopakami
wiejskimi ze względu na tzw. dobre wychowanie. Siedział tedy ciągle w pokoju państwa
Wiechowskich i kształcił swój umysł. Sam „pan” nauczał w izbie szkolnej albo był poza domem, żona
jego wrzeszczała na dziewkę służebną w kuchni, a mała Józia ćwiczyła się zazwyczaj w gnieceniu
klusek, zwanych *paluszkami*, albo nawet w obieraniu kartofli. Marcinek siedział na kanapce pod
oknem i mruczał. Kiedy go jednak gramatyka do cna znudziła, wtedy mrucząc obłudnie, gapił się na
świat przez szyby.
Okna wychodziły na pola. Te pola były równe jak stół, gdyż tam kończyły się już wzgórza i lasy.
Głęboki śnieg leżał ciężką warstwą na całym widnokręgu. Nigdzie wsi, nigdzie nawet samotnej
chaty nie było widać na owej płaszczyźnie. W odległości mniej więcej trzech wiorst czerniał szereg
drzew bezlistnych i szarzały jakieś zarośla. Był tam rozległy staw okryty trzcinami, ale i on o tej porze
przystał do płaszczyzny i dopasował się do równiny śniegowej. W czasie odwilży grzbiety zagonów
przezierały spod śniegu. Ten widok był jedynym urozmaiceniem i rozrywką w życiu Marcinka.
Odwilże zdarzały się nieczęsto, a następowały po nich zadymki i mrozy. Przestrzenie znowu tężały i
powlekały się martwotą. Dla żywego chłopca było coś bezdennie smutnego w tym obcym
krajobrazie. Widok monotonnej płaszczyzny dziwnie się jednoczył z nudą siedzącą między kartkami
gramatyki rosyjskiej. Ani tego krajobrazu, ani misteriów gramatycznych nie mógł objąć i przyswoić
sobie. Gdyby go zapytano, co to jest, jak się nazywa owa spokojna, nudna przestrzeń, odrzekłby
bez wahania, że jest to imia suszczestwitielnoje.
Przez całe dwa miesiące żadne z rodziców nie odwiedzało Marcinka. Postanowiono go zahartować,
włożyć w rygor i nie *rozmazgajać* wizytami. Raz jeden pani Wiechowska wyprowadziła Borowicza i
Józię na spacer. Poszli za wieś drogą utorowaną w głębokim śniegu aż na górę okrytą starym lasem.
Na skraju tego lasu sterczały oddzielnie duże świerki, które wpadały w oko ze znacznej nawet
odległości. Dzień był śliczny, mroźny; w czystym powietrzu widać było bardzo daleką okolicę.
Stanąwszy przy owych samotnych świerkach zdyszany Marcinek rzucił okiem w stronę południową i
zobaczył górę, u której stóp stały Gawronki, gdzie się urodził i wychował. Ciemnobłękitnym
Nasi Partnerzy/Sponsorzy: Wartościowe Virtualmedia strony internetowe, Portal farmeceutyczny najlepszy i polecany portal farmaceutyczny,
Opinie o ośrodkach nauki jazy www.naukaprawojazdy.pl, Sprawdzony email marketing, Alfabud, Najlepsze okna drewniane Warszawa w Warszawie.

Valid XHTML 1.0 Transitional