- Z wojny. Albo to mi niewola, majęcy Jagienkę, w domu siedzieć?
Maćko, chociaż chory, na wzmiankę o wojnie nadstawił ciekawie uszu i zapytał:
- Byliście może z kniaziem Witoldem pod Worsklą?
- A byłem - odrzekł wesoło Zych ze Zgorzelic. - No, Pan Bóg mu nie poszczęścił:
ponieśliśmy klęskę od Edygi okrutną. Naprzód konie nam wystrzelali. Tatar ci nie uderzy
wręcz jako rycerz chrześcijański, jeno z łuków z daleka szyje. Ty na niego obces, to ci
się umknie i znów szyje. Róbże z nim, co chcesz! Bo widzicie, w naszym wojsku chełpili
się rycerze bez pomiarkowania i gadali tak:
"Kopij nawet nie będziemy pochylać ni mieczów dobywać Jeno na kopytach to robactwo
rozniesiem". Tak to oni się chwalili, aż tu jak wzięły groty warczeć, to aż się ciemno
uczyniło - i po bitwie, co? Ledwie jeden na dziesięciu żyw ostał. Dacie wiarę? Więcej niż
połowa wojska, siedemdziesięciu kniaziów litewskich i ruskich zostało na polu, a co
bojarzynów i różnych tam dworzan, czyli jako oni zowią: otroków, tego byście i bez dwie
niedziele nie policzyli.
- Słyszałem - przerwał Maćko. - I naszych posiłkowych rycerzy tez siła legło.
- Ba, nawet i dziewięciu Krzyżaków, gdyż i ci musieli Witol-dowej potędze służyć. A
naszych także kupa, ze to, jako wiecie, gdzie inny się obejrzy za siebie, tam nasz się
nie obejrzy. Dufał najbardziej wielki kniaź naszym rycerzom i nie chciał mieć innej
straży w bitwie koło siebie, jeno samych Polaków. Hi! hi! Mostem się też koło niego
położyli, a jemu nic! Legł pan Spytko z Melsztyna i miecznik Bemat, i cześnik Mikołaj, i
Prokop, i Przecław, i Dobrogost, i Jaśko z Lazewic, i Pilik Mazur, i Warsz z Michowa, i
wojewoda Socha, i Jaśko z Dąbrowy, i Pietrko z Miłosławia, i Szczepiecki, i Oderski, i
Tomko Łagoda. Kto by ich ta wszystkich zliczył! A niektórych tom widział tak nabitych
grotami, że jako jeże po śmierci wyglądali, aż śmiech brał patrzeć!
Tu roześmiał się istotnie, jak gdyby opowiadał rzecz najweselszą - i nagle począł śpiewać:
Oj poznałeś, co to Tatar, Kiej ci dobrze skóry natarł!
- No, a potem co? - spytał Zbyszko.
- Potem umknął wielki kniaź, ale zaraz ducha nabrał, jako to on zwykle. Im mocniej go
przygniesz, tym ci lepiej odskoczy, jak leszczynowy kierz. Poskoczyliśmy tedy do
Tawańskiego brodu bronić przeprawy. Przyszła też garść rycerzy nowych z Polski. No i nic!
Dobrze! Na drugi dzień nadciągnął Edyga z ćmą tatarstwa, ale już nic nie wskórał. Hej,
było wesele! Co on chce przez bród, to my go w pysk. Nijak nie mógł. Jeszcześmy ich
nabili i nałapali niemało. Ja sam pięciu ułowiłem, których z sobą do Zgorzelic prowadzę.
Obaczycie po dniu, jakie mają psie mordy.
- W Krakowie powiadali, że i na Królestwo może przyjść wojna.
- Albo to Edyga głupi. Wiedział ci on dobrze, jakie u nas rycerstwo, a i to też, że
najwięksi rycerze ostali doma, bo królowa nierada była, że Witold na swoją rękę wojny
wszczyna. Ej, chytry on jest - stary Edyga! Zaraz pomiarkował u Tawani, że kniaź w siłę
rośnie, i poszedł sobie precz, hen, za dziewiątą ziemię!...