Zapukano. Wszedł Mikołaj i oznajmił lekarzy.
— Aha!… — zawołał pan Tomasz — to siostra przysyła mi tych panów. Mój Boże! nigdy się jeszcze nie leczyłem, a dziś… Proszę cię, panie Stanisławie, idź teraz do Beli… Mikołaj, zamelduj pana Wokulskiego panience.
„Oto jest moja nagroda… Moje życie!…” — pomyślał Wokulski idąc za Mikołajem. W przedpokoju spotkał lekarzy, obu znajomych sobie, i gorąco polecił pana Tomasza ich opiece.
W salonie czekała go panna Izabela. Była trochę blada, ale tym piękniejsza. Przywitał ją i rzekł wesoło:
— Bardzo jestem szczęśliwy, że podobał się pani wieniec dla Rossiego.
Zatrzymał się. Uderzył go szczególny wyraz twarzy panny Izabeli, która patrzyła na niego z lekkim zdziwieniem, jakby widziała go pierwszy raz w życiu.
Przez chwilę oboje milczeli, wreszcie panna Izabela strzepując jakiś pyłek z popielatej sukni spytała:
— Wszakże to pan kupił naszą kamienicę? — I przypatrywała mu się przymrużonymi oczyma.
Wokulski tak był zaskoczony, że w pierwszej chwili stracił mowę. Zdawało mu się, że w nim nagle zatrzymał się proces myślenia. Bladł i czerwienił się, a nareszcie odzyskawszy przytomność odparł przyciszonym głosem:
— Tak, ja kupiłem.
— Dlaczegóż pan podstawił Żyda do licytacji?
— Dlaczego?… — powtórzył Wokulski patrząc na nią jak wylęknione dziecko. — Dlaczego?… Jestem, widzi pani, kupcem i… takie uwięzienie kapitału mogłoby zaszkodzić memu kredytowi…
— Pan już od dawna interesuje się naszymi sprawami. Zdaje się, że w kwietniu… tak, w kwietniu nabył pan nasz serwis?… — mówiła ciągle tym samym tonem panna Izabela.
Ton ten otrzeźwił Wokulskiego, który podniósł głowę i odparł oschle:
— Serwis państwa jest w każdej chwili do odebrania.
Teraz panna Izabela spuściła oczy. Wokulski spostrzegł to i znowu zmieszał się.
— Więc dlaczego pan to zrobił? — spytała cicho. — Dlaczego pan tak nas… prześladuje?
Można było myśleć, że rozpłacze się. Wokulski stracił wszelką władzę nad sobą.
— Ja państwa prześladuję!… — rzekł zmienionym głosem. — Czyliż znajdziecie sługę… nie… psa… wierniejszego ode mnie?… Od dwu lat o jednym tylko myślę, ażeby usunąć wam z drogi każdą przeszkodę…
W tej chwili zadzwoniono. Panna Izabela drgnęła, Wokulski umilkł.
Mikołaj otworzył drzwi do salonu i rzekł:
— Pan Starski.
Jednocześnie ukazał się na progu mężczyzna średniego wzrostu, zręczny, śniady, z małymi faworytami i wąsikami, i bardzo nieznaczną łysiną. Miał fizjognomię na pół wesołą, na pół drwiącą i od razu zawołał:
— Jakżem kontent, kuzynko, że cię znowu mogę przywitać!…
Panna Izabela w milczeniu podała mu rękę; mocny rumieniec oblał jej twarz, a w oczach zamigotało rozmarzenie.
Wokulski cofnął się do bocznego stołu. Panna Izabela przedstawiła panów:
— Pan… Wokulski… Pan Starski…
Nazwisko Wokulskiego było zaakcentowane w taki sposób, że Starski kiwnąwszy mu głową usiadł o kilka kroków, zwrócony bokiem. W odpowiedzi Wokulski usiadł przy małym stoliku pod ścianą i zaczął oglądać album.
— Kuzynek podobno wraca z Chin? — spytała panna Izabela.
— Teraz z Londynu i jeszcze ciągle myślę, że jestem w okręcie — odpowiedział Starski, dość wyraźnie kalecząc polszczyznę.
Panna Izabela zaczęła mówić po angielsku.
— Spodziewam się, że tym razem kuzynek zabawi w kraju dłużej?
— To zależy — odparł również po angielsku Starski. — Kto jest ten?… — dodał rzucając okiem na Wokulskiego.
— Plenipotent mego ojca. Od czegóż to zależy?…
— Myślę, że kuzynka nie potrzebuje się pytać — odpowiedział z uśmiechem młody człowiek. — To zależy — od hojności mojej babki…
— A ładnie… spodziewałam się komplimentu pod moim adresem…
— Podróżnicy nie mówią komplimentów, gdyż wiedzą, że pod każdą szerokością jeograficzną komplimenta dyskredytują mężczyznę w oczach kobiet.
— W Chinach zrobił kuzyn to odkrycie?
— W Chinach, w Japonii, a nade wszystko w Europie.