…nieraz widziałem
Garstkę naszych, walczącą z Moskali nawałem.
Gdy godzinę wołano dwa słowa: — pal! nabij!
Gdy oddechy dym tłumi, trud ramiona słabi,
A wciąż grzmi rozkaz wodzów, wre żołnierza czynność,
Na koniec bez rozkazu pełnią swą powinność,
Na koniec bez rozwagi, bez czucia, pamięci
Żołnierz, jako młyn palny, nabija, grzmi, kręci
Broń od oka do nogi, od nogi — na oko…
Aż ręka w ładownicy długo i głęboko
Szukała… Nie znalazła… I żołnierz pobladnął,
Nie znalazłszy ładunku, już bronią nie władnął
I poczuł, że go pali strzelba rozogniona,
I puścił ją, i upadł… Nim dobiją, skona…
Borowicz zamknął oczy. Znalazł już wszystko. To ten sam żołnierz, o którym mówił mu przed laty
strzelec Noga na pagórku pod lasem. Ten sam, zabity nahajami, leżący w skrwawionej mogile pod
świerkiem. Serce Marcina szarpnęło się nagle, jakby chciało wydrzeć się z piersi, ciałem jego
potrząsało wewnętrzne łkanie. Ścisnął mocno zęby, żeby z krzykiem nie szlochać. Zdawało mu się,
że nie wytrzyma, że skona z żalu. Sztetter siedział na swym miejscu wyprostowany. Powieki jego
były jak zwykle przymknięte, tylko teraz kiedy niekiedy wymykała się spod nich łza i płynęła po
bladej twarzy.
XVI
Miejscem bardzo drogim dla Borowicza i jego kolegów przez cały czas egzystencji w klasie ósmej był
tak zwany Stary Browar, obszerna posesja leżąca u wejścia na przedmieście wygwizdowskie.
Niegdyś istniała rzeczywiście w tym miejscu fabryka nędznego piwska. Z czasem właściciel jej
zrujnował się doszczętnie, a całkowity jego „interes” poszedł w ruinę. Wielkie mury, budowle
otaczające, składy i piwnice stały pustkami. Dopiero po upływie lat kilku nabył wszystko za małe
pieniądze chudy Żydek z czarną bródką i za mniejsze jeszcze pieniądze przerobił browar i składy na
lokale mieszkalne. Cały szereg tych budynków wraz z niezmiernym podwórzem i ogrodami stanowił
samoistną dzielnicę. Z jednej strony ograniczała ją wiecznie gnijąca rzeczułka, z trzech innych uliczki
boczne. Wysoki, jakby więzienny mur z posępnymi bramami wychodzącymi na trzy strony świata,
biegł dokoła obszaru browarnego wzdłuż ulic sąsiednich. Ponad kanałem sterczał tylko mocny
parkan z czterocalówek. Wielki dziedziniec był brukowany, a nawet przecięty w poprzek przez
trotuar wyłożony marmurowymi płytami. Jednakże tuż obok chodnika istniały głębokie wądoły
wybrane w ziemi, nie wiadomo w jakim celu. Kiedy dżdżysty październik napełnił je wodą, miały
one wszelkie pozory pułapek zastawionych przez właściciela Starego Browaru w celu chwytania
żywcem lokatorów, którzy nieuiszczone komorne trwonili w knajpach i cukierniach, a późną i
ciemną nocą wracali do gniazd rodzinnych. Mieszkania ceglanym równoległobokiem otaczające
podwórzec miały wyraz wcale nie weselszy od więzienia Mazas. Okna w nich były małe, drzwi