- Ślubuję jej, iże stanąwszy w Krakowie, powieszę pawęż na gospodzie, a na niej kartę,
którą mi uczony w piśmie kleryk foremnie napisze: jako panna Danuta Jurandówna
najurodziwsza jest i najcnotliwsza między pannami, które we wszystkich królestwach bydlą.
A kto by temu się przeciwił, z tym będę się potykał póty, póki sam nie zginę albo on nie
zginie -chybaby w niewolę radziej poszedł.
- Dobrze! Widać rycerski obyczaj znasz. A co więcej?
- A potem - uznawszy od pana Mikołaja z Długolasu, jako mać panny Jurandówny za przyczyną
Niemca z pawim grzebieniem na hełmie ostatni dech puściła, ślubuję kilka takich pawich
czubów ze łbów niemieckich zedrzeć i pod nogi mojej pani położyć.
Na to spoważniała księżna i spytała:
- Nie dla śmiechu ślubujesz? A Zbyszko odrzekł:
- Tak mi dopomóż Bóg i Święty Krzyż; któren ślub w kościele przed księdzem powtórzę.
- Chwalebna jest z lutym nieprzyjacielem naszego plemienia walczyć, ale mi cię żal, boś
młody i łatwo zginąć możesz.
Wtem przysunął się Maćko z Bogdańca, który dotychczas, jako człowiek dawniejszych czasów,
ramionami tylko wzruszał - teraz jednak uznał za stosowne przemówić:
- Co do tego - nie frasujcie się, miłościwa pani. Śmierć w bitwie każdemu się może
przygodzić, a szlachcicowi, stary-li czy młody, to nawet chwalebna jest. Ale nie cudna
temu chłopcu wojna, bo chociaże mu roków nie dostaje, nieraz już trafiało mu się potykać
z konia i piechtą, kopią i toporem, długim albo krótkim mieczem, z pawężą albo bez.
Nowotny to jest obyczaj, że rycerz dziewce, którą rad widzi, ślubuje, ale że Zbyszko
swojej pawie czuby obiecał, tego mu nie przygarnę. Wiskał już Niemców, niech jeszcze
powiska, a że od tego wiskania parę łbów pęknie - to mu jeno sława z tego urośnie.
- To, widzę, nie z byle otrokiem sprawa - rzekła księżna. A potem do Danusi:
- Siadajże na moim miejscu jako pierwsza dzisiaj osoba; jeno się nie śmiej, bo nie idzie.
Danusia siadła na miejscu pani; chciała przy tym udać powagę, ale modre jej oczka śmiały
się do klęczącego Zbyszka i nie mogła się powstrzymać od przebierania z radości nóżkami
- Daj mu rękawiczki - rzekła księżna. Danusia wyciągnęła rękawiczki i podała Zbyszkowi,
który przyjął je ze czcią wielką i przycisnąwszy do ust, rzekł:
- Przypnę je do hełmu, a kto po nie sięgnie - gorze mu! Po czym ucałował ręce Danusi, a
po rękach nogi, i wstał. Ale wówczas opuściła go dotychczasowa powaga, a napełniła mu
serce wielka radość, że odtąd za dojrzałego męża wobec całego tego dworu będzie uchodził,
więc potrząsając Danusine rękawiczki, począł wołać na wpół wesoło, na wpół zapalczywie:
- Bywajcie, psubraty z pawimi czubami! bywajcie! Lecz w tej chwili wszedł do gospody ten
sam zakonnik, który już był poprzednio, a wraz z nim dwóch innych, starszych. Słudzy
klasztorni nieśli za nimi kosze z wikliny, a w nich łagiewki z winem i różne zebrane
naprędce przysmaki. Dwaj owi poczęli witać księżnę i znów wymawiać jej, że nie zajechała
do opactwa, a ona tłumaczyła im powtórnie, że wyspawszy się w dzień, wraz z całym dworem
podróżuje nocą dla chłodu, więc wypoczynku jej nie trzeba - i że nie chcąc budzić ni