— Aaa!… — szepnęła panna Florentyna, jakby wypadek ten był już jej wiadomy. — Więc nie gniewa się?… — spytała akcentując ostatni frazes.
— Zapewne… Zresztą nie wiem… — uśmiechnęła się panna Izabela. — Ciotka mówi, że jest bardzo piękny…
— I zadłużony… Ale cóż to szkodzi. Kto dzisiaj nie ma długów!
— Cóż byś powiedziała, Floro, gdybym…
— Gdybyś za niego wyszła?… Naturalnie, powinszowałabym wam obojgu. Ale co na to powie baron, marszałek, Ochocki, a nade wszystko… Wokulski?…
Panna Izabela podniosła się gwałtownie.
— Moja droga, skądże znowu przychodzi ci do głowy ten… Wokulski?…
— Nie mnie on przychodzi do głowy — odparła panna Florentyna skubiąc taśmę swego stanika — tylko przypominam sobie, coś mi mówiła jeszcze w kwietniu… że ten człowiek od roku ścigał cię spojrzeniami, że osacza cię ze wszystkich stron…
Panna Izabela roześmiała się.
— Ach, pamiętam!… Rzeczywiście, tak mi się wówczas zdawało… Dziś jednak, kiedym go poznała trochę lepiej, widzę, że nie należy do tej kategorii ludzi, których można się lękać. Uwielbia mię po cichu, to prawda; ależ tak samo będzie mnie uwielbiał nawet wówczas, gdybym wyszła za… za mąż… Wielbicielom tego, co Wokulski, gatunku wystarcza spojrzenie, uścisk ręki…
— Czy jesteś tego pewna?
— Najzupełniej. Zresztą przekonałam się, że to, co wydawało mi się sidłami z jego strony, jest tylko interesem. Ojciec pożycza mu trzydzieści tysięcy rubli i kto wie, czy wszystkie jego zabiegi nie do tego były skierowane…
— A jeżeli jest inaczej? — zapytała panna Florentyna, ciągle bawiąc się obszyciem swego stanika.
— Moja droga, dajże spokój! — oburzyła się panna Izabela. — Co ci na tym zależy, ażeby psuć mi humor?
— Tyś to powiedziała, że ci ludzie umieją cierpliwie czekać, usidlać, nawet wszystko ryzykować i łamać…
— Ale nie Wokulski.
— Przypomnij sobie barona.
— Baron obraził go publicznie.
— A ciebie przeprosił.
— Ach, Floro, proszę cię, nie dręcz mnie!… — wybuchnęła panna Izabela. — Gwałtem chcesz zrobić demona z kupczyka, może dlatego, że… tyle straciliśmy na kamienicy… że ojciec jest chory i że… Starski wrócił…
Panna Florentyna zrobiła gest, jakby chcąc jeszcze coś powiedzieć, ale pohamowała się.
— Dobranoc, Belu — rzekła. — Może teraz masz rację…
I wyszła.
Przez całą noc śnił się pannie Izabeli Starski jako mąż, Rossi jako pierwszy platoniczny kochanek, Ochocki jako drugi, a Wokulski jako plenipotent ich majątku. Dopiero około dziesiątej rano obudziła ją panna Florentyna donosząc, że przyszedł Szpigelman i jeszcze jeden Żyd.
— Szpigelman?… Ach, prawda!… Zapomniałam o nim. Powiedz mu, niech przyjdzie później… Czy papo wstał?
— Wstał od godziny. Mówiłam mu właśnie o Żydach, a on prosi cię, ażebyś napisała list do Wokulskiego…
— Po co?…
— Żeby był łaskaw przyjść do nas w południe i uregulować rachunki tych Żydów.
— Prawda, że Wokulski ma nasze pieniądze — rzekła panna Izabela. — Ale mnie pisać o tym do niego nie wypada. Napisz ty, Floro, w imieniu ojca… O, tu jest papier, na moim biurku…
Panna Florentyna napisała żądany list, a tymczasem panna Izabela zaczęła się ubierać. Wiadomość o Żydach zrobiła na niej wrażenie zimnej wody, a myśl o Wokulskim zaniepokoiła ją.
„Więc my naprawdę nie możemy obejść się bez tego człowieka?… — mówiła w duszy. — No, jeżeli ma nasze pieniądze, to naturalnie musi spłacać nasze długi…”
— Bardzo go proś — rzekła do panny Florentyny — ażeby przyjechał jak najśpieszniej… Bo gdyby tych obrzydliwych Żydów zastał u nas Starski…
— Zna on ich dawniej aniżeli my — szepnęła Flora.
— W każdym razie byłoby to okropne. Ty nie wiesz, jakim tonem przemawiał do mnie wczoraj ten… ten…
— Szpigelman — wtrąciła panna Florentyna. — O, to zuchwały Żyd…
Zapieczętowała list i wyszła z nim do przedpokoju, ażeby wyprawić czekających tam Żydów. Panna Izabela uklękła przed alabastrowym posążkiem Matki Boskiej błagając ją, ażeby posłaniec zastał Wokulskiego w domu i ażeby Starski nie spotkał się u nich z Żydami.
Alabastrowa Matka Boska wysłuchała próśb panny Izabeli; w godzinę bowiem, przy śniadaniu, Mikołaj doręczył jej trzy listy.
Jeden był od ciotki hrabiny. Zawiadamiała w nim, że dziś między drugą i trzecią przyjdą do jej ojca lekarze na konsylium, że Kazio Starski wyjeżdża przed wieczorem i że może wpaść do nich lada chwilę.
„Pamiętajże, droga Belciu — kończyła ciotka — postępować tak, ażeby chłopiec myślał o tobie, przez drogę i na wsi, dokąd wy z ojcem za kilka dni musicie przyjechać. Ja już urządziłam się w ten sposób, że ani w Warszawie nie widział żadnej panny, ani na wsi nie spotka (prócz ciebie, duszko) żadnej innej kobiety. Chyba poczciwą swoją babkę prezesową i jej mało interesujące wnuczki.”