— O to się nie lękaj. Poproszę Wokulskiego, ażeby wystarał mi się o taką sumę na sześć albo na siedem procent, i będziemy płacili na jej rzecz jakieś czterysta rubli rocznie. No, a mamy przecie dziesięć tysięcy.
Panna Izabela zwiesiła głowę i cicho przebierając palcami, po stole, dumała.
— Czy ty, ojcze — rzekła po namyśle — nie obawiasz się Wokulskiego?…
— Ja?… — krzyknął pan Tomasz i pięściami uderzył się w piersi. — Ja obawiam się Joasi, Hortensji, nawet naszego księcia i zresztą ich wszystkich razem, ale nie Wokulskiego. Gdybyś widziała, jak on dziś obcierał mnie wodą kolońską… A z jaką trwogą patrzył na mnie!… To najszlachetniejszy człowiek, jakiego spotkałem w życiu… On nie dba o pieniądze, interesów na mnie robić nie może, ale dba o moją przyjaźń… Bóg mi go zesłał, i jeszcze w chwili, w której… w której zaczynam czuć starość, a może… śmierć…
I powiedziawszy to pan Tomasz zaczął mrugać powiekami, z których znowu spadło mu kilka łez.
— Papo, ty jesteś chory!… — zawołała przestraszona panna Izabela.
— Nie, nie!… To upał, irytacja, a nade wszystko… żal do ludzi. Pomyśl tylko: był kto u nas dzisiaj?… Nikt, bo myślą, żeśmy już wszystko stracili… Joanna boi się, żebym od niej nie pożyczył na jutrzejszy obiad… To samo baron i książę… Jeszcze baron dowiedziawszy się, że zostało nam trzydzieści tysięcy, przyjdzie tu… dla ciebie. Bo pomyśli, że choćby się z tobą ożenił bez posagu, to jednak nie będzie potrzebował wydawać pieniędzy na mnie… Ale uspokój się: gdy usłyszą, że mamy dziesięć tysięcy rubli rocznie, wrócą tu wszyscy, a ty znowu będziesz jak dawniej królowała w twoim salonie… Boże, jaki ja dziś jestem zdenerwowany!… — mówił pan Tomasz obcierając załzawione oczy.
— Ja poszlę po doktora, papo?…
Ojciec zamyślił się.
— To już jutro, jutro… do jutra może mi samo przejdzie…
W tej chwili rozległo się pukanie do drzwi.
— Kto tam?… Co tam?… — zapytał pan Tomasz.
— Pani hrabina przyjechała — odpowiedział z korytarza głos panny Florentyny.
— Joasia?!… — zawołał pan Tomasz z radosnym zdziwieniem. — Wyjdźże do niej, Belciu… Muszę się trochę ogarnąć… No, no!… Założę się, że już wie o trzydziestu tysiącach… Wyjdźże, Belu… Mikołaj!…
Zaczął kręcić się po sypialni szukając rozmaitych części ubrania, a tymczasem panna Izabela wyszła do ciotki już oczekującej na nią w salonie.
Zobaczywszy pannę Izabelę hrabina pochwyciła ją w objęcia.
— Jakiż Bóg dobry — zawołała — że zesłał wam tyle szczęścia! Cóż to, podobno Tomasz wziął za kamienicę dziewięćdziesiąt tysięcy, i twój posag ocalony?… Nigdy bym nie przypuszczała…
— Ojciec, ciociu, spodziewał się wziąć więcej i tylko jakiś Żyd, nowonabywca, odstręczył konkurentów — odpowiedziała trochę urażona panna Izabela.
— Ach, moje dziecko, że też nie przekonałaś się jeszcze o niepraktyczności ojca. On może wyobrażać sobie, że dom wart był miliony, a ja swoją drogą wiem od ludzi kompetentnych, że co najwyżej wart jest siedemdziesiąt parę tysięcy. Przecież co dzień od kilku dni sprzedają się kamienice z licytacji, wiadomo, jakie są i co za nie płacą. Zresztą nie ma o czym mówić; ojciec niech wyobraża sobie, że go oszukano, a ty, Belu, módl się za zdrowie tego Żyda, który dał wam dziewięćdziesiąt tysięcy… Ale a propos: wiesz, że Kazio Starski wrócił?…
Silny rumieniec wystąpił na twarz panny Izabeli.
— Kiedy? skąd?… — zapytała zmieszana.
— Obecnie z Anglii, dokąd przyjechał prosto z Chin. Zawsze piękny i obecnie jedzie do babki, która, zdaje się, odda mu majątek.
— To w sąsiedztwie cioci?
— Właśnie o tym chcę mówić. Ogromnie dopytywał się o ciebie, a ja będąc przekonana, że już chyba wyleczyłaś się ze swych kaprysów, radziłam mu, ażeby was jutro odwiedził.
— Jak to dobrze!… — zawołała uradowana panna Izabela.
— A widzisz!… — odpowiedziała hrabina całując ją. — Ciotka zawsze o tobie myśli. Dla ciebie jest to wyborna partia, którą tym łatwiej będzie zrobić, że Tomasz ma kapitalik, który powinien mu wystarczyć, a Kazio coś słyszał o zapisie ciotki Hortensji dla ciebie. No, przypuszczam, że Starski jest trochę zadłużony. W każdym razie to, co mu zostanie z majątku babki, z tym, co ty możesz wziąć po Hortensji, powinno by wam na jakiś czas wystarczyć. A później zobaczymy. On ma jeszcze stryja, ty masz mnie, więc wasze dzieci nie doznają biedy.
Panna Izabela w milczeniu ucałowała ręce ciotki. W tej chwili była tak piękna, że hrabina schwyciwszy ją w objęcia pociągnęła do lustra i śmiejąc się rzekła:
— No, proszę cię, tylko mi jutro tak wyglądaj, a przekonasz się, że w sercu Kazia odnowią się zabliźnione rany… Choć szkoda, żeś go wtedy odrzuciła!… Mielibyście dziś ze sto albo sto pięćdziesiąt tysięcy rubli więcej… Wyobrażam sobie, że ten biedny chłopak z rozpaczy musiał bardzo wydawać pieniądze. Ale, ale… — dodała hrabina — czy prawda, że chcecie jechać z ojcem do Paryża?…
— Mamy zamiar.
— Proszę cię, Belu — upominała ją ciotka — tego nie rób. Ja właśnie chcę wam zaproponować, ażebyście u mnie spędzili tę resztkę lata. I musisz to zrobić, choćby ze względu na Starskiego. Pojmujesz, że młody chłopak na wsi będzie się nudził, będzie marzył. Możecie widywać się co dzień, a w takich warunkach najłatwiej będzie przywiązać go, a nawet… zobowiązać…
Panna Izabela zarumieniła się mocniej niż poprzednio i spuściła piękną głowę.
— Ciociu! — szepnęła.
— Ach, moje dziecko, tylko nie baw się ze mną w dyplomatkę. Panna w twoim wieku już powinna wyjść za mąż, a nade wszystko nie powtarzać dawnych błędów. Kazio jest wyborną partią: nieprędko sprzykrzy ci się, no… a gdyby się sprzykrzył, to… już będzie mężem i na wiele rzeczy musi być pobłażliwym, tak jak i ty dla niego. Gdzież ojciec?
— Ojciec trochę niezdrów…
— Wielki Boże!… Chyba zanadto wzruszyło go niespodziewane szczęście…
— Ojciec właśnie zachorował z gniewu na tego Żyda…
— On wiecznie w złudzeniach! — odparła hrabina podnosząc się z kanapy. — Wstąpię do niego na chwilę i pogadam o waszych wakacjach. Co zaś do ciebie, Belu, spodziewam się, że potrafisz skorzystać z czasu.
Po półgodzinnej, poufałej konwersacji z panem Tomaszem hrabina pożegnała siostrzenicę, jeszcze raz polecając jej Starskiego.
Około dziewiątej pan Tomasz, wbrew zwyczajowi, poszedł spać, a panna Izabela wezwała do swego pokoju na rozmowę kuzynkę Florentynę.