— Mówię ci jak. Łotr Żyd dał dziewięćdziesiąt tysięcy, więc nam zostało trzydzieści. A że poczciwy Wokulski będzie mi płacił od tej sumy dziesięć tysięcy… Trzydzieści trzy procent, wyobraź sobie.
— Jak to trzydzieści trzy? — przerwała panna Izabela. — Dziesięć tysięcy to dziesięć procent…
— Ale gdzież znowu! Dziesięć od trzydziestu to znaczy trzydzieści trzy procent. Wszakże procent znaczy: pro centum — „za sto”, rozumiesz?
— Nie rozumiem — odpowiedziała panna Izabela potrząsając głową. — Rozumiem, że dziesięć to znaczy dziesięć; ale jeżeli w języku kupieckim dziesięć nazywa się trzydzieści trzy, to niech i tak będzie.
— Widzisz, że nie rozumiesz. Zaraz wyjaśniłbym ci to, ale — takim znużony, że się trochę prześpię…
— Może posłać po doktora? — spytała panna Izabela podnosząc się z siedzenia.
— Boże uchowaj!… — zawołał pan Tomasz i zatrząsł rękoma. — Niechbym się tylko wdał w doktorów, a z pewnością bym nie żył…
Panna Izabela nie nalegała dłużej; ucałowała ojca w rękę i w czoło i poszła do swego buduaru, głęboko zadumana.
Niepokój trapiący ją od kilku dni: jak się skończy licytacja? opuścił ją tak, że śladu nie zostało po nim. Więc mają jeszcze dziesięć tysięcy rubli rocznie i trzydzieści tysięcy rubli gotówką?… Zatem pojadą na wystawę paryską, potem może do Szwajcarii, a na zimę znowu do Paryża. Nie!… Na zimę wrócą do Warszawy, ażeby znowu otworzyć dom. I jeżeli znajdzie się jaki majętny człowiek, niestary i niebrzydki (jak na przykład baron albo marszałek… br!…), wreszcie nie parweniusz i niegłupi… (No, głupi może sobie być; w ich towarzystwie mądrym jest tylko Ochocki, a i to dziwak!) Jeżeli znajdzie się taki epuzer — panna Izabela zdecyduje się ostatecznie…
„Wyborny jest papa z tym Wokulskim!” — myślała panna Izabela chodząc tam i na powrót po swoim gabinecie.
„Wokulski moim opiekunem!… Wokulski może być bardzo dobrym doradcą, plenipotentem, zresztą opiekunem majątku… Ale tytuł opiekuna może nosić tylko książę, zresztą nasz kuzyn i dawny przyjaciel rodziny!…”
Wciąż chodziła po pokoju tam i na powrót ze skrzyżowanymi na piersiach rękoma i nagle przyszło jej na myśl: skąd ojciec tak dziś rozczulił się nad Wokulskim?… Jaką czarodziejską siłą ten człowiek pozyskawszy całe jej otoczenie obecnie zdobył już ostatnią pozycję, ojca!… Ojciec, pan Tomasz Łęcki, płakał… On, z którego oczu od śmierci matki nie stoczyła się ani jedna łza…
„Muszę jednak przyznać, że jest to bardzo dobry człowiek — rzekła w sobie. — Rossi nie byłby tak zadowolony z Warszawy, gdyby nie troskliwość Wokulskiego. No, ależ moim opiekunem, nawet w razie nieszczęścia, nie będzie… Co do majątku, owszem, niech nim rządzi; ale opiekunem!… Ojciec musi być ogromnie osłabiony, jeżeli wpadł na podobną kombinację…”
Około szóstej wieczorem panna Izabela będąc w salonie usłyszała dzwonek w przedpokoju, a potem niecierpliwy głos Mikołaja:
— Mówiłem: jutro przyjść, bo dziś pan chory.
— Co ja zrobię, kiedy pan jak ma pieniądze, to jest chory, a jak jest zdrów, to nie ma pieniędzy?… — odpowiedział inny głos, nieco zacinający z żydowska.
W tej chwili rozległ się w przedpokoju szelest kobiecej sukni i wbiegła panna Florentyna mówiąc:
— Cicho!… na Boga, cicho!… Niech pan Szpigelman przyjdzie jutro… Przecież pan Szpigelman wie, że są pieniądze…
— Właśnie ja dlatego dzisiaj przychodzę już trzeci raz. A jutro przyjdą inni i ja znów będę czekał…
Krew uderzyła do głowy pannie Izabeli, która nie zdając sobie sprawy z tego, co robi, nagle weszła do przedpokoju.
— Co to jest?… — zapytała panny Florentyny.
Mikołaj wzruszył ramionami i na palcach wyszedł do kuchni.
— To ja jestem, panno hrabianko… Dawid Szpigelman — odpowiedział niewielki człowiek z czarnym zarostem i w czarnych okularach. — Ja do pana hrabiego przyszedłem na mały interes…
— Kochana Belu… — odezwała się panna Florentyna chcąc wyprowadzić kuzynkę.
Ale panna Izabela wyrwała się jej z rąk i zobaczywszy, że gabinet ojca jest wolny, kazała tam wejść Szpigelmanowi.
— Zastanów się, Belu, co robisz?… — upominała ją panna Florentyna.
— Chcę raz dowiedzieć się prawdy — rzekła panna Izabela. Zamknęła drzwi gabinetu, siadła na fotelu i patrząc w okulary Szpigelmanowi zapytała:
— Jaki interes ma pan do mego ojca?
— Przepraszam pannę hrabiankę — odpowiedział przybysz kłaniając się — to jest bardzo mały interes. Ja tylko chcę odebrać moje pieniądze…
— Ile?
— Zbierze się może z osiemset rubli…
— Dostanie pan jutro.
— Przepraszam pannę hrabiankę, ale ja już od pół roku co tydzień dostaję same tylko jutro, a nie widzę ani procentu, ani kapitału.
Panna Izabela poczuła brak oddechu i ściskanie serca. Wnet jednakże zapanowała nad sobą.
— Pan wiesz, że ojciec mój odbiera trzydzieści tysięcy rubli… Prócz tego (mówiła, sama nie wiedząc dlaczego!) będziemy mieli dziesięć tysięcy rocznie… Pańska sumka przepaść nie może, chyba pan rozumie…
— Skąd dziesięć?… — spytał Żyd i zuchwale podniósł głowę.
— Jak to skąd? — odparła oburzona. — Procent od naszego majątku…
— Od trzydziestu tysięcy?… — wtrącił Żyd z uśmiechem, myśląc, że go chcą wyprowadzić w pole.
— Tak.