ciemnościach co chwila i dopiero sprawdziwszy kilkakrotnie swą omyłkę począł nie ufać oczom.
Droga wydała mu się jednak długą. Okolicę znał dobrze, ale po ciemku nie umiał się w niej rozeznać.
Co chwila trafiały się to jakieś wąskie przejścia, to części murów, to jakieś budynki, których sobie
koło miasta nie przypominał. Wreszcie brzeg księżyca ukazał się sponad nagromadzonych chmur i
oświecił okolicę lepiej od mdłych latarek. Coś z dala poczęło wreszcie błyszczeć, jakby ognisko lub
płomień pochodni. Winicjusz pochylił się ku Chilonowi i spytał, czy to Ostrianum.
Chilo, na którym noc, odległość od miasta i te postaci, do widm podobne, czyniły widocznie silne
wrażenie, odrzekł nieco niepewnym głosem:
— Nie wiem, panie, nie byłem nigdy w Ostrianum. Ale mogliby chwalić Chrystusa gdzieś bliżej
miasta.
Po chwili zaś, czując potrzebę rozmowy i pokrzepienia odwagi, dodał:
— Schodzą się jak zbójcy, a przecie nie wolno im zabijać, chyba że mnie ów Lig zwiódł niegodnie.
Lecz Winicjusza, który myślał o Ligii, zdziwiła także ta ostrożność i tajemniczość, z jaką jej
współwyznawcy zbierali się dla słuchania swego najwyższego kapłana, więc rzekł:
— Jak wszystkie religie, tak i ta ma między nami swych zwolenników, ale chrześcijanie to sekta
żydowska. Czemuż zbierają się tu, gdy na Zatybrzu stoją świątynie żydowskie, w których w biały
dzień Żydzi składają ofiary?
— Nie, panie. Żydzi właśnie są ich najzaciętszymi nieprzyjaciółmi. Mówiono mi, że już przed
dzisiejszym cezarem przyszło niemal do wojny między Żydami a nimi. Cezara Klaudiusza znudziły tak
te rozruchy, że wygnał wszystkich Żydów, dziś jednak edykt ten jest zniesiony. Lecz chrześcijanie
kryją się przed Żydami i przed ludnością, która, jak ci wiadomo, posądza ich o zbrodnie i nienawidzi.
Czas jakiś szli w milczeniu, po czym Chilo, którego strach zwiększał się w miarę odległości od bram,
rzekł:
— Wracając od Eurycjusza pożyczyłem od jednego balwierza peruki i w nozdrza wsadziłem sobie
dwa ziarnka bobu. Nie powinni mnie poznać. Ale gdyby i poznali, to nie zabiją. To nieźli ludzie! To
nawet bardzo uczciwi ludzie, których kocham i cenię.
— Nie ujmuj ich sobie pochwałami przedwcześnie — odpowiedział Winicjusz.
Weszli teraz w wąski wądół, zamknięty z boku jakby dwoma okopami, nad którymi przerzucał się w
jednym miejscu akwedukt. Księżyc tymczasem wychylił się zza chmur i na końcu wąwozu ujrzeli
mur, pokryty obficie srebrzącymi się w świetle miesięcznym bluszczami. Było to Ostrianum.
Winicjuszowi zaczęło bić serce żywiej.
Przy bramie dwaj fossorowie odbierali znaki. Po chwili Winicjusz i jego towarzysze znaleźli się w
miejscu dość obszernym, zamkniętym ze wszystkich stron murem. Gdzieniegdzie stały tu osobne
pomniki, w środku zaś widać było właściwe hypogeum, czyli kryptę leżącą w niższej swej części pod
powierzchnią gruntu, w której były grobowce; przed wejściem do krypty szumiała fontanna.
Widocznym jednak było, że zbyt wielka liczba osób nie zdołałaby się w samym hypogeum
pomieścić. Winicjusz więc domyślił się łatwo, że obrządek będzie się odbywał pod gołym niebem na
dziedzińcu, na którym wkrótce zgromadził się tłum bardzo liczny. Jak okiem dojrzeć, latarka
migotała przy latarce, wielu zaś z przybyłych nie miało wcale światła. Z wyjątkiem kilku głów, które