— Tak… Hum!… hum!… Trochę pan przepłacił…
— Ja też — przerywa mu pan Łęcki — żądam tylko stu dziesięciu… I zdaje mi się, że kiedy jak kiedy, ale w tym razie powinien by mi pan adwokat dopomóc… Są przecież jakieś sposoby, których ja nie znam nie będąc prawnikiem…
— Hum!… hum!… — mruczy adwokat. Na szczęście, jeden z kolegów (odziany również we frak ze srebrnym znaczkiem) wywołuje go z sali; w minutę zaś później zbliża się do pana Łęckiego jegomość w szafirowych okularach, z miną zakrystiana, i mówi:
— O co panu chodzi, panie hrabio?… Żaden adwokat nie podbije panu ceny domu… Od tego ja jezdem… Desz pan hrabia dwadzieścia rubli na koszta i jeden procent od każdego tysiąca nad sześćdziesiąt tysięcy…
Pan Łęcki patrzy na zakrystiana z wielką pogardą; kładzie nawet obie ręce w kieszenie spodni (co jemu samemu wydaje się dziwnym) i mówi:
— Dam jeden procent od każdego tysiąca wyżej nad sto dwadzieścia tysięcy rubli…
Zakrystian w szafirowych okularach kłania się, poruszając przy tym lewą łopatką, i odpowiada:
— Przepreszem pana hrabiego…
— Stój! — przerywa pan Łęcki. — Wyżej nad sto dziesięć…
— Przepreszem.
— Nad sto.
— Przepreszem.
— Niech was pioruny!… Więc ile chcesz?…
— Jeden procencik od sumy wyższej nad siedemdziesiąt i dwadzieścia rubelków na koszta… — mówi kłaniając się do ziemi zakrystian.
— Dziesięć rubli weźmiesz? — pyta fiołkowy z gniewu pan Łęcki.
— Ja i rubelkiem nie pogardzę…
Pan Łęcki wydobywa wspaniały pugilares, z niego cały pęk szeleszczących dziesięciorublówek i jedną z nich daje zakrystianowi, który schyla się do ziemi.
— Zobaczy jaśnie wielmożny pan… — szepcze zakrystian.
Obok pana Ignacego stoi dwóch Żydów: jeden wysoki, śniady, z brodą tak czarną, że wpada w kolor granatowy, drugi łysy, z tak długimi faworytami, że walają mu klapy surduta. Dżentelmen z faworytami na widok dziesięciorublówek pana Łęckiego uśmiecha się i mówi półgłosem do pięknego bruneta:
— Pan wydzysz te pyniądze u ten szlachcic… Pan słyszysz, jak ony klaskają?… Ony tak czeszą szę, że mnie widzą… Pan to rozumysz, panie Cynader?…
— Łęcki jest pański klient? — pyta piękny brunet.
— Dlaczego on nie ma bycz mój?
— Co on ma? — mówi brunet.
— On ma… on ma — szostre w Krakowie, która, rozumysz pan, zapysała dla jego córki…
— A jeżeli ona nic nie zapisała?…
Dżentelmen z faworytami na chwilę tropi się.
— Tylko mi pan nie mów takie głupie gadanie!… Dlaczego szostra z Krakowa nie ma im zapysać, kiedy ona jest chora?…
— Ja nic nie wiem — odpowiada piękny brunet. (Pan Ignacy przyznaje w duchu, że tak pięknego mężczyzny nigdy jeszcze nie widział.)
— Ale on ma córkę, panie Cynader… — mówi niespokojnie właściciel bujnych faworytów. — Pan zna jego córkę, tę pannę Izabelę, panie Cynader?… Ja sam dałbym jej, no bez targu, sto rubli…
— Ja bym dał sto pięćdziesiąt — mówi piękny brunet — ale swoją drogą Łęcki to niepewny interes.
— Niepewny?… A pan Wokulski to co?…
— Pan Wokulski, no… to jest wielki interes — odpowiada brunet. — Ale ona jest głupia i Łęcki jest głupi, i oni wszyscy są głupi. I oni zgubią tego Wokulskiego, a on im nie da rady…
Panu Ignacemu pociemniało w oczach.
„Jezus, Maria! — szepcze. — Więc już nawet przy licytacjach mówią o Wokulskim i o niej… I jeszcze przewidują, że go zgubi… Jezus! Maria!…”
Około stołu zajętego przez komorników robi się mały zamęt; wszyscy widzowie pchają się w tamtym kierunku. Stary Szlangbaum również zbliża się do stołu, a po drodze kiwa na zniszczonego Żydka i nieznacznie mruga na okazałego pana, z którym niedawno rozmawiał w cukierni.
Współcześnie wbiega adwokat pani Krzeszowskiej, nie patrząc na nią zajmuje miejsce przed stołem i mruczy do komornika:
— Prędzej, panie, prędzej, bo dalibóg! nie ma czasu…
W kilka zaś minut po adwokacie wchodzi do sali nowa grupa osób. Jest tam para małżonków należących, zdaje się, do profesji rzeźniczej, jest stara dama z kilkunastoletnim wnukiem i dwu panów: jeden czerstwy i siwy, drugi kędzierzawy, wyglądający na suchotnika.
Obaj mają potulne fizjognomie i podniszczone odzienia, lecz na ich widok Żydzi poczynają szemrać i pokazywać palcami z wyrazem podziwu i szacunku. Obaj stają tak blisko pana Ignacego, że ten mimo woli musi wysłuchać rad, jakich siwy jegomość udziela kędzierzawemu: